Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najmniejszego wpływu. Jest to sprawka któregoś z pachołków, a może następstwo denuncjacji...
— Ależ powinni zastanowić się, kogo denuncjacja dotyczy...
— Pozwól, cioteńko — wmieszała się po polsku Emilja — wszak bynajmniej nam nie idzie, aby nas brano za takie, jakiemi nie jesteśmy...
— Lecz, kochanie...
— Boć tak, chyba kapitan nie wątpi o tem, że gdy rekrut ucieknie z wojska i do dom wróci, to nie do nas należy wydawać go asesorowi...
Sans doute, sans doute! — bąknął Dallwig.
— A nawet jest przekonany, że dezerter znajdzie i pomoc, i osłonę!
— Moje kochanie, tak nie uchodzi, a nie, nie uchodzi, niepokoisz barona kwestją, którą on, po żołniersku sądząc...
— Niezawodnie nas zrozumie! — dokończyła pośpiesznie Emilja. — I trzeba nawet, żeby nas zrozumiał!
Dallwig zapatrzył się w czerwoną wypustkę swego rękawa.
— Każ wołać Prószyńskiego, niech zarządzi co należy. Byle złe nie naszło, byle złe ominęło. Niech Prószyński zaraz przyjdzie...
— Prószyński tym razem nie poradzi sam! Ja muszę...
— Gdzie, dokąd?!
— Do Kirupia i Owsiejowa! Muszę natychmiast.
Podkomorzyna wystraszyła się.
— Emilko, zmiłuj się, toć noc późna, ziąb... gdzie tobie na takie wyprawy!
Hrabianka przytuliła się do ręki podkomorzyny.