Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jacyż znów państwo mają przybyć! — upomniała niecierpliwie podkomorzyna.
Marszałek zgiął się w pałąk z alteracji i otarł nieznacznie pot z czoła.
— Akuratnie, bo anglez panny hrabianki zakulał i ten... pan baron Dallwig kazał się zameldować do miłościwej pani...
Podkomorzyna stuknęła energicznie laską.
— Dosyć! Szamotulski najprostszą sprawę musi zawsze plątać po swojemu. Proś barona do sali rycerskiej.
Marszałek szurgnął nogami i zniknął we drzwiach. Pani podkomorzyna dźwignęła się z fotela, poprawiła czepca i ruszyła witać gościa.
W kilka chwil później Dallwig do rąk pani podkomorzyny się chylił, ostrogami brząkał, a wartką francuszczyzną rozmowę zagajał.
— Bardzom rada. Siadaj proszę, kapitanie. Prawda, że dawno nie widzieliśmy się, bodaj od pogrzebu Anusi...
— Tak, — rzekł cicho Dallwig, — od pogrzebu. — Wyrwać się z Dyneburga nie mogłem. Drugą linję przekopów budowaliśmy całe lato, a przytem nie śmiałem się naprzykrzać... Z doświadczenia wiem, że ból. smutek zawsze samotności pożąda...
— Słusznie powiadasz. Okrutny był to cios. Dla mnie, która już tak blisko grobu stoję, lżejszy bodaj do zniesienia. Nie długo czekać mi oglądania tych, co lepszego zażywają świata. A śmierć na dobre się zawzięła na naszą rodzinę. W maju rok minął, jak pochowaliśmy Ferdynanda Platera.
— Ferdynanda?
— Z Osokina, stryjecznego Emilki, co z Karpiówną,