Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w dzieweczce, lecz dla jej wątłego zdrowia zbawczem, ile że, bez Muraszki, nie można było skłonić Emilki do biegania, do krzepienia sił oddechem łąk i lasów.
Powoli, gdy Emilka na pannę wyrosła, gdy Muraszko legł w grobie, dawne zapały przycichły, umilkły, a natomiast zbudziła się zawziętość do książek. Pani podkomorzyna przecież sama była za tem, by Emilka najstaranniejszą odebrała edukację, by i w kunsztach nabyła smaku wytwornego i w językach cudzoziemskich zaprawiła się przystojnie. Pani podkomorzyna sama lubiła wieczory nad książką spędzać. Ileż wzruszeń zaznała, czytając „Nową Heloizę“, ileż ze „Zwierciadła pięknej duszy“ słodkich poczerpnęła myśli! Emilka jednak do innych rwała się ksiąg, do innych nauk. Niejeden statysta tylu uczonych dzieł nie przewertował. Wreszcie, kiedy się zdawało, że Emilka rozbrat z nauką weźmie, nastręczył się kapitan Dallwig i zaczęły się lekcje matematyki. I jakiej matematyki! Pani podkomorzyna sama nieraz przysłuchiwała się lekcjom i nic z nich pojąć nie mogła. A już ani rusz nie umiała sobie wystawić, aby te nudne szeregi liczb, literek, kółek, zygzakowatych kresek mogły kogoś zajmować.
Ten Dallwig prawdziwie dobrał się z Emilką. Godzinami gotów liczbami z takiem przejęciem mówić, jakby najciekawszą rozpowiadał historję. Stara Kewliczowa słusznie żartowała, iż lepiejby ludwisarnię założyli.
Pani podkomorzyna uśmiechnęła się do samej siebie.
— Dallwig, Dallwig! Dobry ród, grzeczny kawaler... ale... rodu, obcego obyczaju.