Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potargani kozacy zaniechali pościgu, lecz zagrodzili wolny przestwór i zacisnęli sierp dokoła szamocącego się nad granicą Polskiego Wojska.
A hrabianka, tymczasem, wsparta na ramieniu Raszanowiczówny, snuła się między zdemoralizowanem żołdactwem a z ust jej zrywały się wyrazy bezładne, groźne, wyrazy pomsty, rozpaczy.
Marysia, sama nie wiedząc, co począć, chciała pójść za tłumem, za mrowiem, lecz Emilja wypowiedziała jej uległość.
— Nigdy! Wolej śmierć sobie zadać — nigdy z tej ziemi!
Na szczęście, Raszanowiczówna docisnęła się do oddziału konnicy wolontarskiej, która na poczekaniu się formowała. Na słowo „Platerówna“ dwóch najbliższych jeźdźców poskoczyło.
— Kuzynko! — Na Boga! — zabrzmiał głos Cezarego Platera — chwili niema do stracenia! Władysławie, zsadź dwóch ciurów, rzuć im garść pieniędzy — koni dwóch co tchu.
— Cezary! — wyjąkała z trudem hrabianka — lecz dokąd, dokąd chcesz!?
— Wyrąbujemy się gromadą ku Wiwirzanom! Staniewicz z Grużewskim prowadzą! Oni wracają do puszcz, do lasów a my do Warszawy!
— I ja z wami, tam ratunek! Tam nasze serce!
— Do Warszawy! huknęła gromada wolontarska.
— Szable w garść! — rozkazał zajadle mocny, dźwięczny głos.
Emilja zadrżała. Tuż przed oddziałem toczył koniem Juljusz Grużewski.
— Do Warszawy! — powtórzyła znów z uporem gromada.