Aż kiedy, w obliczu czarnych, pruskich orłów nadgożdańskiej granicy, zerwał się okrzyk „zdrada“, — hrabianka, w uniesieniu rozpaczy, wpadła między żołnierzów, tysiącem rzuciła zaklęć, lecz nikt jej nie słuchał. Szał niedołęstwa, zniechęcenia opętał wojsko, tłumiąc wszelki poryw urojeniami, że, za pruską granicą, czeka ich prawo neutralności, że zdążą nad Wisłę... że, ocalając życie, ocalają je dla walki, dla ojczyzny a nie dla tułactwa po świecie dalekim a obcym.
Ułani kłusem przebyli słupy graniczne. Dwa kartacze rosyjskie następującej za uchodzącemi armji warknęły pogardliwie... Jakby w odpowiedzi im, śród stłoczonego sztabu, padł strzał pistoletowy i polską kulą powalił nieszczęsnego Giełguda.
Powstał zamęt piekielny. Ostatek ładu prysnął. Szeregi skotłowały się w jedną obłąkaną ciżbę.
Jedni rzucali broń, drudzy porzucą podejmowali. Wolontarze litewscy zalewali się łzami, wiarusy złorzeczyli oficerom. Całe kawalkaty zbierane się tworzyły. Ci wołali za Dembińskim iść, inni za Rolandem. Byli, co dwakroć przejeżdżali granicę i dwakroć wracali, aby znów cofnąć się przed paszczami armat, rychtowanych pod lasem przez artylerję generała Delingshausena.
Aż kapitan Czetwertyński z Wierzbołowiczem, nie bacząc na rozkazy, aby za Miniją, od pruskiego brzegu, baterję swą konną stawił, zakrzyknął na dojeżdżaczów. Baty mlasnęły po koniach, szleje wyprężyły się na struny, baterja zawróciła... Odprzodkowała armaty, rzygnęła żelazem i runęła, wzdłuż granicy, ku Szwekszniom.
Generał Delingshausen rzucił za Czetwertyńskim chmarą kozaków. — Czetwertyński odwrócił się, bluznął i znikł za zagajnikiem.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/398
Wygląd
Ta strona została przepisana.