Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Juljusz ujął wierzchowca za uzdę i ruszył obok Emilji.
Przez chwilę szli w milczeniu. Grużewski pierwszy je przerwał.
— Na ten moment dzisiejszy prześniłem tygodnie... Myśl, że pani sama rzuciłaś się w odmęt powstania, doprowadzała mnie do rozpaczy! Bo tak, daruj mi, lecz nie sądziłem...
— Przecież nie kryłam się z zamiarami — odrzekła głucho hrabianka.
— Przyznaję, ale nie przypuszczałem, byś pani chciała je w czyn wprowadzić! A nadto tam, do nas, na Żmujdź, po wieściach o tych zwycięstwach, triumfach, nadeszła wiadomość straszna, żeś pani poległa...
— Niestety...
— Nie mów pani tak! Na Boga! Jeżeli nie masz nad sobą zmiłowania, miej je nade mną. Coć mam powiadać...
Juljusz przystanął, puścił konia i zagrodził drogę hrabiance.
— Coć mam powiadać... bez ciebie ani szczęścia dla mnie, ani kochania na świecie, jeno rozpacz jedna...
— Zapominasz waćpan o Raszanowiczównie.
Grużewski pochylił głowę.
— Ufam, że stąd wyjednam przyzwolenie.
— I masz je waćpan całkowite! — podjął z boku rezolutny głosik panny Marysi, która wysunęła się z zarośli przydrożnych.
Juljusz porwał Marysię za łapki do całowania, lecz ta umknęła mu i do hrabianki się przytuliła.
Grużewski goręcej jeszcze się ozwał, lecz Emilja zastygła raptem, zlodowaciała.