Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

narządził. Ilu jest powstańskiego wojska? Lepiej aniżeli dwa tysiące było temu trzy dni. A teraz bodaj i na trzeci idzie tysiąc, bo regimentarze pracują, docierają do każdego zakątka, bo wysłańcy zapalają rewolucję, bo idą wszyscy, idą drążkowi i dziedzice, dzierżawcy i majsterkowie, idą kmiecie i parobcy. Sztab w Oszmianie mają, komendę placu mają, komisarzy mają, adjunkta mają, chirurgów mają, prowjant mają, amunicję mają i broń mają. A co godzina to wraca patrol z objazdu, co godzina to jakiś nowy oddział nadciąga, co godzina to pędzą odebrane rosyjskim podjazdom zaprzęgi, rynsztunki, konie, nawet buty zwożą. A dopieroż w samej Oszmianie! Od świtu samego jeden rozgwar, jedna ochota, jedno wesele. A na rynku ołtarz się jarzy, lud śpiewa rozmodlony a taki przytem radosny, a ochotny jakby kolendy alleluja zaprawiono.
Kiedy panowie Kubliccy skończyli, cisza zaległa, aż Półnos nie wytrzymał tego zasłuchania.
— Powiadacie, dobrodzieje, że wiwatówki mają, więc harmatki prawie!
— I tęgie. U Morikoniego w Sołach mają dębowe.
— Jakże to? Niby z drewna plują żelazem?
— Jak trzeba, można i z drewna. Dąb i, to wytrzyma.
Pan Łopaciński ramionami dźwignął.
— I sprawiedliwie, duszko. Nie wierzysz, jedź pod Dzisnę a tam ci Ludwik Łopaciński pokarze. I tym... także pokarze, taj obaczysz, co dąb.
Panowie Kubliccy zaczęli zbierać się do odjazdu.
Gospodarz chciał ich gwałtem zatrzymywać, lecz pan Stanisław Kublicki zaciął się.