Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szę gęstwę, wozy zacinały się w głębokich, grząskich kolejach.
Półnos mocniej wpatrzył się w szare pasma, ku którym droga biegła.
— Bodajże i Lasy Kołtyniańskie.
— Sądzisz waćpan.
— Zakładać bym się gotów. Mokradła i bagna, co wieś to jezioro, co rów to trzęsawisko a co łąka to topiel prawie. Zawilejszczyzna już się zapowiada. Byle przed nocką zdążyć, bo to i chodzić zaczyna po kościach...
Półnos dobył manierki, spojrzał nieznacznie ku hrabiance, ale się czegoś skonfundował i z determinacją sam pociągnął tęgiego łyka.
Tymczasem, jakby na potwierdzenie słów obywatela z nad Łuszy, krze zaszumiały mocniej, lekki a przejmujący wietrzyk jął naprzykrzać się jadącym.
Lecz wraz z wiatrem nadjechali od przodu starszy Stęgwiłło z panem Buchowiczem.
Wozy stanęły.
Dobre nowiny. Droga do Kołtynjan, jak strzelił, w Kołtynjanach cisza. Wyglądają, czekają. Byle od smolarni wziąć się ku lewej i do dwora bokiem zajechać, by ciekawości nie przyczyniać, bo i tam, jak wszędzie, różni się snują. Tam zbiórka i tam ponoć spodziewają się dzisiaj nowin. Można będzie wytchnąć, zaopatrzyć się i naradę uczynić.
Jakoż te dobre nowiny nie zawiodły. Rozbitkowie z pod Jeziorosów znaleźli w Kołtynjanach jaknajpoczciwsze przyjęcie. Dwór, stajnie, obejścia wszystko stanęło dla nich otworem. Państwo Łopacińscy na prześcigi wszystkiem służyli. Pan Józef sam rozmieszczał powstańców, oficynki oddał rannym, gościnne pokoje starszyźnie wyznaczał. A pani Klotylda dowodziła ca-