Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pój nie zawiódł. Zamglone oczy pojaśniały. Mózg chwycił nerwy na wodze.
W kilka chwil później, pochód zaczął się znów posuwać.
Przy Emilji usadowił się na wozie Półnos i prawił po swojemu.
— Przetrzepali nas, nic. Ale myśmy najpierw im zadali. I teraz nie ich byłaby na wierzchu, gdyby nie harmaty. Z harmatami głupio człekowi szlachetnemu wojować bez wiwatówki. Grankulkami takiego pudła nie nastraszy. Oh, gdybyśmy to tak mieli ze dwie... Namłócilibyśmy tego psiarstwa, oj namłócili...
Emilja, pod wpływem podobnych peror, odzyskała powoli całą przytomność umysłu.
— W którą stronę dążymy? Na Wiłkomierz czy na Poniewież?
— Na Święciamy, panno hrabianko, na Święciany.
— Ależ to być nie może. Skądże mamy na Święciany?
— Wyboru nie było. Szelmostwo nas opadło. Wtłoczyło nas na drogę do Rustejek, stąd do Ligun... Musieliśmy, gdzie się dało.
— Lecz to miesza całkowicie nasz plan!
— Sprawiedliwie, chociaż i tutaj moskaluków nie zabraknie, więc plan planem zawsze się ostanie, w najgłówniejszem poczęciu.
— Czy są jakie wiadomości?
— Właśnie panowie Godaczewski z Buchowiczem ruszyli na zwiady. Tymczasem jedziemy naprzód, bierzemy się na Kołtynjany. Tam najpewniej się ułoży. Łopaciński tam siedzi. Pan Józef, co za generałówną Ruszczycówną, córką pana Kazimierza Ruszczyca, wziął szmat ziemi i miasteczko. Łopaciński rzetelny posiedzi-