Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jeden stary Desztrung, który dla rany swej ledwie dźwigać się mógł, znał udręczenia hrabianki i dzielił je...
Wbrew zapamiętałym nadziejom, któremi brzmiały Jeziorosy, — położenie oddziału Emilji było groźne. Dwie rozegrane bitwy wyczerpały zapas prochu i kul. W zdobytych na piechocie ładownicach i potrzebach spodziewanych nabojów nie znaleziono. Rozesłani na wsze strony kawalerzyści wracali albo z niczem, albo z tak ubogim zyskiem, że nie starczyło na zaopatrzenie jednego Strzelca. Nawet nowozaciężni, którzy z bronią palną się jawili, licho co lub wcale nie mieli nabojów. Po trzech dniach szukania i objeżdżaniu okolicy, wypadło na strzelbę po dwanaście ładunków!...
Prawda, była kawalerja, zbrojna w pałasze i lance, była chmara kosynjerów i pikimerów — ale tym mogło nie starczyć miazgi na zdławienie salw karabinowych, na zdobycie arsenału.
Obocześnie sygnał do szkoły podchorążych był dany — strugi na uwolnionej z oków lodowych Dźwinie czekały hasła. Trzeba było iść bez ociągania, aby na dziesiątego kwietnia stanąć pod Dyneburgiem, aby nie chybić przygotowaniom, aby podchorążych nie wydać na rozstrzelanie.
Gdy się to działo, forteca dyneburska trwała w ciszy i spokoju garnizonowego życia. Czyniono niby jakieś niezwykłe przygotowania, niby żwawiej krzątano się po gospodarstwie wojskowem, lecz jedynie dla przysposobienia koszar dla mających nadciągnąć pułków, lecz jedynie dla zgotowania popasu oddziałom, maszerującym na wzmocnienie wileńskiej załogi i rezerw armji Dybicza.
Wiadomość o rozbrojeniu plutonu huzarów w Dowgielach sprawiła w fortecy pewien zamęt, lecz głównie