Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

generał! Pamiętam, pamiętam! Phy, a Kielmy! Fortuna magnacka. Jeden Podubiś z Gawżanami wart bogactwa. Dobrodziej sam dziedziczysz?
— Mam młodsze rodzeństwo.
— Starczy na dziesięcioro, byle trzymać, byle pilnować! Z ziemi, choć największej, łatwo, a do ziemi wrócić trudno, chyba po śmierci....
— Może półgęska?
— Aby oblizać, bom niegłodny. Uważ dobrodziej, z doświadczenia powiadam. Ojcowizna mi poszła na marne! Nie jadł, nie pił, a, co nie trza, prześlepił. Wysiudali, dobrodzieju. I cóż, Półnos jestem i bez ziemi jestem już dwadzieścia roków! Licho szlachcicowi bez ziemi.
— Niezawodnie! Kubeczek wina, francuskie!
— Uu! Francuzów, w dwunastym roku, to się napatrzyłem, ale co wina francuskiego — nie piłem! Osobliwe! Tedy nad Łuszą siedzę teraz, posesyjkę trzymam i brzuch ściskam, bo na swoje chcę wrócić! I wrócę, dalibóg, do ziemi!
Półnos kiwnął się w tem miejscu energicznie, wina pociągnął i, pochyliwszy się ku Grużewskiemu, dodał ciszej.
— Za rok będę na swojem! Tak! Ten jarmark ostatni widzi mnie samotrzeć na wózku. Za rok, ho-ho! Uważasz dobrodziej, trzysta rublów srebrnych uciułałem! Che-che! Klucza za trzysta rublów nie kupię, ale ziemi przedniej kawał będzie! Ba, lecz co dobrodziejowi powiadać o takich turbacjach. Wybacz, zwyczajnie, co serce uciska, to język miele! Syn Jakóba Grużewskiego. Dobrodziej pewno koników dobrać?
— Nie, właściwie przypadkiem. Jestem w drodze do Landskorony.