Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niesione zwycięstwo rozmarzenia przyczyniło, bo, razem z wypiekami na twarzy, z przyśpieszonem serca biciem, pomknęła w dal oczyma.
Wtem, płonąca na stole lampa olejna prychnęła żwawszem światłem, a tuż, w odpowiedzi, za wązkiemi drzwiami, od strony schodów, rozległo się lekkie pukanie.
— Ktoś z Dusiat! — szepnęła domyślnie Anetka, śpiesząc otworzyć drzwi.
Na ciemnem tle wyjścia na schody zarysowała się siwa głowa starego Mateusza, stangreta liksnańskiego, a tuż za nim zaskrzyły się bystre, przenikliwe oczy.
— Kto to?
— Do jaśnie hrabianki... ksiądz zakonny — objaśnił Mateusz, puszczając przed się młodego jeszcze duchownego, spowiniętego czarnym płaszczem.
Duchowny postąpił naprzód, „pochwalonym“ przywitał i odrzuciwszy płaszcza, wyjął z torebki, zawieszonej u paska na białym habicie, srebrny pieniążek i na stole go położył.
— Od kawalera Grużewskiego, z Kielm — objaśniła Anetka, rozpoznając umówiony znak.
— Z Rosień przybywam! — poprawił zakonnik donośnie.
Hrabianka, którą, po chwilowem ożywieniu na widok przybyłego, ociężałość zdjęła, wskazała na krzesło.
— Prosimy! Dobrodziej zdrożony...
— Mam honor z hrabianką Emilją Plater?
— Tak.
— Jestem Jasieński, dominikanin oszmiański... Szczęśliwe zrządzenie Opatrzności czyni mnie wysłańcem naczelnika powiatu rosieńskiego!... Rosienie wzięte!