Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że, gdyby nie przypadek, gdyby nie otoczenie nowe, to możebyś waćpan trwał teraz w spokoju i ciszy niezamąconej...
Juljusz sponsowiał.
— Inaczej mówiąc, sądzi pani, iż ani krew rodzicowa nie ozwałaby się we mnie, ani obowiązek, ani honor! Nie przecz, mościa hrabianko! Wątpliwości twe nie po raz pierwszy słyszę, jeno po raz pierwszy zgłębiam. Moje napomknienia! Także wielkim grzechem jest tęsknić do wzajemności! Także straszną niegodziwością jest szukać promyka nadziei! Sprawa, rewolucja?... Może-ż być dla niej uchybieniem, że w niej nie jedno, lecz dwa spodziewania usiłuję zmieścić?
Twarzyczka Emilji zafrasowała się serdecznie.
— I widzisz waćpan, jaka fatalność mnie dziś prześladuje. Znów niefortunnie się wyraziłam. Proszę tak chmurnie rzeczy nie brać. Często dla żywionego przekonania szukamy jeszcze potwierdzenia. No, dobrze, iż choć pani podkomorzyna nie była obecną, inaczej miałabym się spyszna. Masz w niej waćpan prawdziwego sprzymierzeńca.
Juljusz spróbował się uśmiechnąć. Emilja podniosła się.
— Jutro, do dnia, muszę do Owsiejowa. Mnóstwo spraw przed wyjazdem. Może waćpanbyś chciał nam towarzyszyć. Antuzów wszak po drodze wypada. Dla pani podkomorzyny byłaby stąd miła dystrakcja...
— Niepodobna. Uchybienia się dopuszczam, że świtu czekam. Przyrzekłem Szemiotowi być jutro wieczorem w Poniewieżu. I tak obawiam się, czy zdążę. Szmat drogi i bocznej drogi.
— Żałuję niezmiernie...