Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyżbym ważył się, czyżbym miał po temu siły! Każde widzenie się z panią jest mi tak wielkiem szczęściem...
Głębie oczu Emilji zmętniały nagle i skryły się pod powiekami. Juljusz posmutniał.
— Wiem, iż waćpan nie skąpisz mi przyjaźni i stąd śmiałość moja poczytywania go za jednego z bliskich.
— Więc mi pani tego drogiego przywileju nie odbieraj — szepnął Grużewski, miarkując drżenie głosu, — bo jest mi on takim skarbem, takiem bogactwem, że dlań bym chętnie dał życie...
— Życie? — powtórzyła sentencjonalnie Emilja: — Dziś nikt z nas nie ma prawa niem rozporządzać i nikt dlań ubocznego celu nie powinien szukać.
— Słusznie, należy ono nadewszystko do ziemi, która je wydała; lecz z chwilą, gdy zamierzenia się staną, gdy...
— Gdy się staną!
— Często potrzebą serca bywa ufanie dalekiemu pragnieniu, często ten wtóry, ten odległy kres pozwala tem dzielniej walczyć o osiągnięcie pierwszego! Często ten samolubny krzepi pierwszy, wspiera...
— Słysząc waćpana — odparła cicho hrabianka, — gotowam przypuścić, że patrjotyzm jego, ofiarność dla sprawy, z ubocznego płynie źródła, że nie jest szczerą, nie jest samorodną. Gdyby nią była...
Juljusz wtulił głowę w ramiona.
— Źle się wyraziłam. Chcę przez to powiedzieć, że postronne wpływy budzą niejednokrotnie zgoła nowe uczucia...
— Nowe uczucia?
— Nie przypisuję sobie najmniejszej zasługi, ale tak częste słyszę napomknienia, że chwilami zdaje mi się,