Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ożywioną pogawędkę, roztargnieniem przejął czujną zazwyczaj Anetkę Prószyńską, a że nadto i hrabiance przysporzył zadumy, więc tem samem skazał Grużewskiego na dźwiganie przy wieczerzy ciężaru rozpraszania zalegającego milczenia. Lecz i Juljuszowi czegoś nie składały się tematy. Wieczerza wlokła się śród przymusu i zdawkowych półsłówek. Aż podkomorzyna, nie doczekawszy końca wieczerzy, udała się do swoich komnat, za nią tuż, pod pozorem wydania rozkazów marszałkowi, wysunęła się z jadalni panna Prószyńska. Juljusz z hrabianką zostali sami.
Grużewski wyczekał chwilę i rzekł z naciskiem:
— Doprawdy, zbyt czarno bierze pani sprawę. Krom opóźnienia nie postrzegam zła...
— Krom opóźnienia! — powtórzyła sarkastycznie Emilja.
— Tak, bo, co więcej, i w opóźnieniu zła nie widzę. Dziś dwakroć więcej posiedliśmy ochotników. Przed dwoma tygodniami liczyliśmy ich na dziesiątki, dziś mamy setki a jutro będą tysiące!
— Więc, według rachuby waćpana, najrozsądniej byłoby czekać jeszcze, bodaj do pogromu naszych wojsk!
— Mościa hrabianko — wtrącił stłumionym głosem Juljusz, — chyba nie zasługuję na posądzenie...
— Nie wątpię o dobrej woli.
— Dziękuję za tak łaskawe mniemanie.
— Niechybnie — poprawiła się łagodniej Emilja — żywisz waćpan najgorętsze pragnienia, ale jesteś, jako inni, którzy mitrężą, oglądają się za siebie...
— Moja mitręga z obowiązku jeno wynika. Mogłem wyłamać się z pod przewodu marszałka Staniewicza, dobro sprawy kazało mi uledz. Sromałem się samo-