Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opanowała teraz zupełna powolność. Raz jeden tylko, po rozmowie z medykiem, podkomorzyna zagadnęła hrabiankę ze drżeniem w głosie:
— Dziecko drogie, i czemu to uczyniłaś? Czemu? Wiem o wszystkiem, wiem i ogarnąć nie mogę. Powiedz, czemu spaliłaś mosty za sobą? Czemuś to uczyniła?
— Tak trzeba było: inaczej ofiara byłaby niezupełną, inaczej nie sprostałabym, nie podołała...
— Lecz zważ, kochanie, iż twe pragnienia szlachetne mogą się ziścić i bez pomocy naszego zakątka! Wszak sama nie negujesz, iż jedna nasza dywizja starczy za całą Dybiczową armję... Niechby inaczej, niechby dopiero z sukursem pospolitego ruszenia rzecz się dokonała... i cóż potem dla ciebie? jakaż przyszłość, los jakiż!?...
— Świetny, cioteńko, piękny, błogi! — podjęła z zapałem Emilja.. — Widzieć najdroższe sny spełnionemi, po latach mroku zbudzić się do zorzy, do wolności, mieć przed sobą nieobjęte łany do pracy owocnej, zbożnej, wdzięcznej... toć niedość? A gdyby stało się, iż i ten zakątek inflancki, i Litwa, i Żmujdź, i Podole, i Wołyń do gotowegoby przyszły, dzięki zwycięstwu lub dzięki pokojowemu układowi... więc stokroć więcejbym się radowała, bo niedoli mniej, bo mniej byłoby sierót... bo nie ambicji, nie wyróżnienia własnego szukam.
Podkomorzyna rozpłakała się, jak dziecko. Emilja jednak tak płomiennie a tak serdecznie do niej przemówiła, tyle w słowa swe wlała wspomnień a dowodów tyle, iż, zanim łzy przestały ciec znanemi im dobrze bruzdami, już blade oczy staruszki zalśniły pogodą, już rzewny uśmiech łzom drogę zagrodził.
— Przebacz, kochanie, daruj! Ot! widzisz, w moich