Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ze ślepym o kolorach rozprawiać nie będę.
— Ani ja z głuchym o muzyce.
— Lepiej jej nie słyszeć aniżeli do piekła iść.
— Do nieba celował a w smole się ugotował.
Pani stolnikowa pośpieszyła z łagodzeniem zwaśnionych.
— Platerowie ród piękny, swego się trzymają, za złe im brać nie można. Grużewscy mają swe własne tradycje...
— Piękny ród, piękny ród, — przymówił z boku stary Rymwid, — siła takiej piękności, można by w Rzeczpospolitej znaleźć...
— A zapozwoleniem, asińdziej, zawsze z przekąsem, — zlicz no, proszę, ile senatorskich głów Platerowie już liczą...
— Senatorskich?... A iluż by senatorów mieli Grużewscy, gdyby nie to, iż przy swojem trwają, iż się nie dali jezuitom... Wszystkie honory im zagarniali... ostawując aby te, których ich pozbawić nie mogli.
— Oo! — ujął się proboszcz, — a stolnikostwo żmujdzkie, — a podkomorstwo litewskie?...
— I co więcej? I co? — Chyba ono przez Sasów Kielm spalenie? A może generalstwa dwa, pana Jakóba i pana Jerzego, litewskie generalstwa z własnej ofiarności wystawione, toć było, co się Grużewskim należało? Widziałżeś tutaj, kiedy o krew szło, kiedy trzeba było karku nastawić, a kiesy do ostatniego dytka wyskubać, aby Grużewskiego nie brakło? Widział to proboszcz, — więc mi powiadaj.
— Nie upieram się, owszem w każdej publicznej sprawie prywata się skrada...
— Pod kalwińskiem siedzisz dachem, proboszczu!