Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co też jegomość!
— Nie zdał się, mościa pani — burczał, krztusząc się, Rydwin — a że się nie zdał, tego dowiódł. Tłucze się w łysej głowie, zmartwiałym garściom na spóźnioną uciechę, niech się zatłucze. Nic nie zwojował a wszystko, wszystko zaprzepaścił, przefrymarczył, niedoczuwał... i jeszcze mądralę symulować chce... Głupiec! Tyle człekowi zadowolenia, ile młody wierzgnie a nie da się starczemu odrętwieniu.
Tymczasem niewiadomo skąd do Kielm w jakowymś liście, który do ciotki Anieli z pod Dyneburga nadszedł, znalazły się wyraziste apostrofy do wyprawy Juljusza za Dźwinę i jego w Liksnie pobytu.
Ciotka Aniela nie posiadała się z ukontentowania, boć jej było na wierzchu, ona jedna odgadła. Kochanie wszystkiemu winne, z niego żałość bywa czasami i na całe życie, ale raczej dla panny aniżeli dla kawalera. Kawaler się pocieszy zawsze a panna, chociażby chciała, a nie może.
Dla zadokumentowania tego swego zwycięstwa, ciotka Aniela, kiedy jeno po wieczerzy Juljusz wysunął się do swej kancelarji, a kalwiński minister z księdzem proboszczem do zwykłej partji marjasza się zabierał, skręciła na poddyneburskie nowiny.
Proboszcz głową pokręcił niedowierzająco i zauważył niby odniechcenia:
— Platery szczere katoliki.
— Ano pewnie, — przyświadczył minister kalwiński, — kto kalwin ten szczery zawsze a kto katolik to czasami.
Proboszcz poczerwieniał i fyrknął talją trzymanych kart.