Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bem! — Bem! — Wiwat Bem! — Niech żyje Bem! — huknęli z zapałem żołnierze.
Pułkownik salutował i przyśpieszył kroku. Sikorski aż odchrząknął ze wzruszenia.
— Panie Józefie, toć prawdziwa nagroda! Wolę to, niż najpochlebniejszy rozkaz dzienny! Ile rzetelnego serca w nich, ile zrozumienia! Z takim żołnierzem! Eh-eh! — czegoby nie można. Wiem, wiem coś o tem, — zbieraninką zacząłem, ale i ładem i sprawiedliwością i duchem. Ot najważniejsze — inaczej żadna tęgość się nie utrzyma, nie ostoi...
— Bezczynności, kunktatorstwu...
— Święte słowa pułkownika. Owóż nas gnębi, owóż toczy, wywołuje niesnaski... Chłopicki, gdyby nie skrupulizował, gdyby mu mataczyny dyplomatyczne nie świtały! — Ale nie śmiem trudzić dłużej...
— Mam istotnie kilka spraw — a potem, przed zmierzchem, chciałbym do Warszawy.
— Do Warszawy. Więc służę pułkownikowi moją bryczką.
— Ależ gdzieżbym się ważył.
— Zaszczyt mi wyświadczysz. A przy tem, kochany panie Józefie, obawiam się, że wyboru nie masz.
— Lecz nie sam muszę. Jakaś biedota przygarnęła się po drodze do baterji...
— Jest zadość miejsca i na sześć osób.
Bem, po krótkiem certowaniu się, przyjął zaproszenie Sikorskiego.
W godzinę niespełna Bem w towarzystwie partyzanta augustowskiego, a mając za sobą, na tylnem siedzeniu, Dziurbackiego z młodziutkim huzarzykiem, któremu, z pod nasuniętego na uszy kaszkietu, co rusz pęki złoto popielatych włosów wypadały, pędził ku Warszawie.
W takt raźnego chrapania rosłych, tęgich mierzynków, rozmowa szła wartko. Pułkownik podotąd dla swego przygodnego znajomka nieufny, sztywny — rozruszał się z kretesem.
Sikorski wydał mu się zgoła zacnym człowiekiem, lu-