Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

im pan krawiec Morawski i błyskawicznym ruchem ostrzem pałasza zakręcił w oczodole komendanta Zamościa.
Generał zaskomlał nieludzkim głosem. Powróz spętał mu nogi i, szarpnięty przez kilkanaście rąk, jął wlec Hurtiga z triumfem na podwórzec zamkowy, kędy generał miał przeżyć jeszcze własne trzewia!...
Pojmanie Hurtiga było atoli ciosem i dla Kościołowskiej. Z oddziału mnogiego został przy niej jeno ów partyzant, mieszczuch łysy, dwóch oberwańców i garbus z jedyną pochodnią, który wręcz groził wymówieniem posłuszeństwa.
Kościołowska zerknęła do partyzanta.
— Chyba do prochowni!
Partyzant rzucił jej w odpowiedzi jakiś wyraz.
Oczy Kościołowskiej zaiskrzyły się.
— Szpiegówek trza napocząć!
— Co pani! Do prochowni wołają!
— Milcz! Za mną.
— Dragoński, psiawiaro!
— Z babami poigrać! Nuże ludzie!
Gromadka rzuciła się za Kościołowśką. I nie zawiodła się na niej, bo snać właścicielce kawiarni pod „Dziurką“ szczęście sprzyjało. — Na drugim zakręcie, już przenikliwe jej, nabiegłe krwią oczy wykryły we wnęce dygoczący cień człowieka i, o dziwo, miast go podać na rozpłatanie — wpiły się weń łaskawie.
— Ten nam wyśpiewa! Trzymać go! Tyś klucznik?...
— Na Boga... nie...
— Gadaj! Otworzyć mu kołnierza! Gdzie baby?...
— Nie wiem... zlitujcie się... ja... — bełkotał cień.
Nóż Kościołowskiej musnął mu po gardle.
— Są... aby trzy... cztery są... Tu zaraz... schodami... Rany Boskie!...
— Prowadź!
— Pochód ruszył i dotarł do długiego kurytarza, na który wychodziło kilkoro drzwi.
Mieszczuch szarpnął klucznikiem.
— Gdzie!?