Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli trzeba, racz mną rozporządzać, generale.
Turno chwycił Bema za rękę.
— Z całego serca ci dziękuję. Ty jeden, pułkowniku, zdołasz im wyłożyć. Zadufanie mi wraca. Oni tam gotowi liczyć na Butryma, a biedny Litwinisko pokutuje już może za swą nieopatrzność razem z woluntarską kompanją.
W godzinę niespełna Bem, pod eskortą plutonu ułanów, dopadł klasztoru Karmelitów w Woli Gutowskiej, kędy rezydował generał, dowodzący wyprawą na Rüdigera.
W sieniach powitał Bema porucznik Szczuka.
— Generał jest cierpiący, nikogo nie przyjmuje.
— Lecz mnie musi przyjąć, sprawa pilna.
Szczuka wyprostował się z ukontentowaniem.
— Najakuratniej zamelduję, panie pułkowniku.
Szczuka zginął za bocznemi drzwiami. Bem rozejrzał się po wielkiej, sklepionej sieni. Tuż przed nim, o dwa kroki, prężył się młody oficer strzelców konnych gwardji. Bem odsalutował uprzejmie, lecz, w chwili gdy miał się odwrócić, uderzyły go znajome rysy twarzy, więc przystanął.
— Jeżeli mnie pamięć nie myli... porucznik?...
— Sierawski do usług.
— Syn generała! Daruj porucznik, żem cię nie poznał. Waćpan tu z ordynansem?
Sierawski stęknął.
— Od dwóch godzin, panie pułkowniku, wyczekuję na pieniądze za trzy krowy, któreśmy na rzeź zarekwirowali chłopom dla pułku.
— I meldowałeś się?
— Meldowałem, panie pułkowniku. — Porucznik Szczuka trzy razy chodził, ale cóż on. — A tu konwój czeka, pułk bez kawałka mięsa...
W sieniach ukazał się oficer ordynansu.
— Pan generał prosi pułkownika.
— Bem skinął przyjaźnie Sierawskiemu i, prowadzony przez Szczukę, dotarł do obszernej, migotliwym płomykiem lampki olejnej rozświetlonej, izby.
Bem postąpił niepewnie, nie mogąc wyznać się w półmroku. Lecz z rogu izby ozwał się doń płaczliwy głos:
— Czy to pułkownik Bem?