Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, generale.
— Proszę do mnie bliżej, bo głośno nie mogę. Patrz pułkownik, a ja tu ledwie zipię. Darcie mnie napadło z wczorajszego deszczu... Walenty, czy aby okno szczelnie zamknięte?
— Zamknięte, generale — odrzekł barczysty cień z pod pieca.
— A doktór Kowszewicz jest?
— Jest, generale.
— To dobrze! — powiadam pułkownikowi, gdyby nie Kowszewicz, chybabym nie wytrzymał. Nieoceniony medyk. Uf! Strzyka szelmostwo. Możeby proszków?
— Za godzinę, generale.
— Widzisz, widzisz pułkowniku, jakiego macie niefortunnego dowódzcę... a nie chciałem, wymawiałem się...
— Ufam, że pan generał, da Bóg, szybko do zdrowia przyjdzie.
— Bardzo to poczciwie... bardzom wdzięczny. Byle wilgoci nie było i drogi przez lasy... Lasami nie mogę.
— Generał daruje, że przedłożę mu sprawę, która mnie zniewoliła...
— Proszę, słucham, byle półgłosem...
Bem, w krótkich słowach, zawiadomił Jankowskiego o pojmaniu Butryma, pochwyceniu rozkładu wojsk i wynikającej stąd potrzebie zmiany pozycji.
Żółta, pomarszczona twarz generała wykrzywiła się desperacko.
— Panie Kowszewicz, słyszysz pan! Butrym! Taki dzielny oficer! A ja tu, jak Łazarz! Walenty, nasuń mi kołdrę na nogi! Trzeba, trzeba naturalnie. Panie Kowszewicz, daj znać, proszę, Franusiowi, że Butrym!... Chyba Romer go zastąpi! Gdybym był zdrów. Tłumaczyłem naczelnemu wodzowi żeby Umińskiego zostawił. Hę!? Co sądzisz pułkowniku? Nieszczęście!
Bema i przygnębienie i gniew i żal dojmował naprzemiany.
— Generale, największe, że Butrym przepadł, bo zresztą starczy, aby generał Bukowski z Różyckim do Krępy ruszyli a Ramorino od Podlodowa następował...