Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z całą dlań jestem i byłem... że zawsze miałem wysokie o nim rozumienie.
Tu Plichta skłonił się z atencją Bemowi i, zaleciwszy solennie, aby major honorował gościa, podreptał w głąb przedsionka ku schodom.
Borodzicz, stosując się do rozkazu sekretarza, jął pułkownikowi nastręczać się z wygodniejszym fotelem, z poczęstunkiem wreszcie.
Pułkownika zniecierpliwienie ogarnęło.
— Dziękuję za wszystko, nie chcę przyczyniać kłopotu...
— Najmniejszego.
— A jeżeli waszmość łaskaw, uracz mnie wiadomością, przed kim mam właściwie stanąć i w jakiej sprawie...
— Książę...
— A ten pan sekretarz?
— Prawa ręka, panie pułkowniku, od niego wiele zależy! I, jak pan pułkownik zauważył, jest dlań z zupełną...
— Wielki honor — ale nie objaśnia mnie wcale dostatecznie!
— Mamy niesłychanie ważne posiedzenie...
— Domyślam się...
Major rozejrzał się dokoła i szepnął konfidencjonalnie.
— Sprawy... sprawy dygnitarzów wojskowych, dymisje. Ostatnia kampania wywołała, to jest, spowodowała... Wczoraj książę z ministrem wojny byli u Prądzyńskiego. — Odmówił. Przed chwilą nadeszła odpowiedź na wtóre zapytanie. I odmowa.
Bem rozwarł szeroko oczy.
— Nie rozumię.
Major kiwnął z przeświadczeniem głową.
— Niechybnie, inaczej nie dawał by odpisu, jeno sam by przyjechał! — Tak! — Proponuje generała Jankowskiego! — Lecz nie przejdzie. Kaliszanie by podnieśli gwałt. Dla pana Niemojewskiego nie można. Wyszedłby Gielgud, — ale go nie ma...
— Więc zmiana dowództwa?!
Borodzicz na ustach palce położył i znów obejrzał się dokoła.