Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest pan wartkim w komplemencie, nie bacząc, że komplement bywa zdradliwym...
— Prawdę szczerą...
Pani Marchocka objęła pułkownika powłóczystem spojrzeniem i uśmiechnęła się.
— Z całą skwapliwością deklaruję więc, że gdybym posądzała niewdzięcznicę o tak brzydki rodowód, ha, to kto wie, czy samabym jej do ucieczki nie namówiła...
— A ja wykradłbym ją niechybnie...
Liczko pani Marchockiej spoważniało raptem.
— Zapominamy jednak w samolubstwie o sprawie publicznej. Czy istotnie są dowody na posądzenie tego biedactwa?
— Niezbite nawet. Krótko mówiąc, w łachmanach dziewczyny znaleziono listy a między nimi pismo, będące najwyraźniejszą instrukcją dla szpiega.
— I nie wiadomo, do kogo adresowane?
— Instrukcja owa nosi jeno jakoweś znaki i nieczytelne inicjały.
— A listy? — pytała od niechcenia pani Marchocka.
— Listy są opatrzone nazwiskami.
— Ach, więc z łatwością przyjdzie ująć niegodziwców! Byle dość energicznie wzięto się na policji.
— Hm, nie wiem. Jest to raczej rzeczą rządu a, kto wie, czy nie sztabu.
— Więc nie dano znać do ratusza?
— Nie sądzę. Obowiązek nakazywał mi złożyć raport wodzowi naczelnemu.
— Wyobrażam sobie uczucie odrazy, które musiało przejąć pana, gdyś dotykał tych haniebnych papierów! To straszne! Pomyśleć, że, w momencie gdy cały naród!... I nazwiska są znane na listach...
— Jedno tak, dwa inne mniej, chociaż trudno orzec, zakrawają, według mnie, na sieci... Lecz brak mi odpowiedzi. Czytałem ten, który nie był zapieczętowany.
— Więc pułkownik czytał! Ach, nie ważyłabym się spojrzeć. Śmiej się pan! Nie — nie! za nic!
— Szlachetny wstręt!
— Lecz to już słońce ku zachodowi się skłania. Anim