Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mojej skromnej osoby, bom i ja przecież jest mieszkańcem Krzaczyna.
Wtedy tamten coś zuchwale przebąknął o wypadnięciu mu w noc krytyczną futryny z okna.
— Między nami mówiąc, — szatańsko roześmiał się dyrektor, — toś pan sam ją wyrwał dla honoru, niby jako fikcyjna ofiara klęski. I nie dmij się, powtarzam, gdyż rozmawiasz pan z człowiekiem, którego w pamiętną noc niebezpiecznie przygniotła szafa bibljoteczna.
—. Kłamstwo! — na całą ulicę huknął prokurator. — Sameś pan nazajutrz kazał szafę na siebie przewrócić!
— Jak pan śmie zarzucać mi kłamstwo, wyłamywaczu własnych futryn, komedjancie obrzydliwy! Ostrzejszemu starciu zapobiegł przechodzący w tym czasie dziekan, który zjeżonych przeciwników własną rozbroił skromnością.
— Spokojnie, kochani chrześcijanie, rodacy najmilsi! Drogi panie dyrektorze, kochany prokuratorku, spokojnie, na miłość Boską! Kłócicie się, o pierwszeństwo w klęsce zabiegacie burzliwie, jak gdyby nie wiedząc, że naprzykład u mnie w kuchni spadła półka z rondlami i omal mi gospodyni nie zabiła, ja zaś wskutek straszliwego wstrząsu znalazłem się pod łóżkiem i po dziś dzień z trudnością poruszam prawą ręką. A patrzcie: mimo tak oczywisty i niebylejaki szwank, milczę, nie chwalę się jakoś. Milczę, gdyż taka jest wola Pana, który bez naszego udziału sam klęską i zaszczytami szafuje, drodzy moi...
Niebawem okazało się, że w życiu miasta głębsze zaszły zmiany, niżby się można było zrazu spodziewać. A zatem córka rudego aptekarza zerwała z narzeczonym, sekretarzem magistratu z sąsiedniego miasta. Obecnie przecież marjaż panny krzaczyń-