Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ciemność wieczystą’ś cisnął w jej źrenice
Gdy płacze — piekło głośno się z niej śmieje —
Ale na ojca wieczystej światłości!
Tyś jest niecały szatan? — to zagadka,
Zagadka piekieł, co czarne ciemności
Zadały niebu, że ziemia waryatka —
O! cierpisz srodze — i jeszcze z żałobą
Lutni mej płaczem żalę się nad tobą
Ale już płakać lutni nieprzystało
Zrywam jej strony — nim umrze to ciało…
Ty dziś już jesteś — niewielki — niestraszny —
Już twa potęga minęła i, zgasła —
A tu z twojego szatańskiego hasła
Dym został ciemny — brudny — aż go jasny
Promień słoneczny zmiecie z zorzą do dnia
Aż zgaśnie nocna — szatana pochodnia...
O! na ten widok — w rozpaczy zdziczały
Ty samobójstwem krwawe pasmo życia
Chciałbyś zakończyć — ty — któremu drżały
Gwiazdy wielkości! chwały! — od powicia!...
Biada o biada! miecz ofiarny w górę
Wzniosłeś i w łono chcesz cisnąć ponure —
Ale tam w górze cień jasny, uroczy,
Zstępuje z niebios boski — i proroczy
On cicho — zwolna po niebie się sunie
I aż ku tobie swą postacią spływa
I rzekł swym głosem: O synu piorunie!
Patrz w niebios pierś błękitną, co tam śpiewa
Oddechem sfer — to Boga nieszczęśliwa!...
Pierś — kiedy orły obdarzone pióry
Zwatpiły w pióra! — jak wąż — gdy sam runie
Duch — Bóg piorunem wzgardy nań — nieplunie
A ty na widok tego cienia z góry
Strasznie w ciemności krzyknął i zapłakał
A wielką skałą bił w piersi ponury
Żeś pieśni życia — z krukami przekrakał —
To anioł jasny — ha! to matka twoja,
I ją już szatan tem wyciem jak hyena