Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pod stopy wielkiej — idei kolumnie!
Niech kona w prochu! jak rody przeklęte
Jak wrzody podłe — jak kwiecie pomięte —
Aż w lot Feniksa z popiołów powstanie!..,
O! głos wyrokiem twoim był szatanie —
I choć mnie wściekłość bezbrzeżna porywa
Jednak łzy ciche spadają po skałach
I wichry smutnie w burz jesiennych szalach
Szumią mi cicho: Dusza nieszczęśliwa!...
O biedny! biedny, obłąkany Synu —
Ty coś zamarzył tak wzniośle i czysto
Siąść w rydwan chwały — i piorunem czynu
Zabłysnąć ziemi szczęśnie — promienisto —
Tyś jej zaświecił tak krwawo — tak mglisto!
Biada ci biada — bo cichy Pan w górze
W olbrzymich dłoniach ma wagę Nemezy —
Biedny ! raz tylko przez czerwone morze
Szły syny ziemi — o! niedepcz Genezy,
Bo ciebie zdepczą Demonie — aniele,
Co o twej duszy — zapomniałeś w ciele!...
Lecz ty niesłuchasz — tyś przeszedł tam w dalę
I po zamierszchłem tej ziemi przestworzu
Hasło szatańskie cisnąłeś w te fale
Co lśniły cicho po ludzkości morzu —
A więc zatoniesz we własnem bezdrożu,
Tyś sam labirynt — świat swój stworzył sobie
Więc twem przekleństwem będzie — tam samemu
Zabłądzić kiedyś!... i światu swojemu
Złorzeczyć — płacząc na swym własnym grobie,
Ty coś niósł gwiazdy wolności twej ziemi
Ty sam ją skułeś w łańcuchów brzemiona!
Ona myślała chwilą zsztaniona
Żeś jej przychylił nieba dłońmi swemi
A tyś ją okuł tymczasem w te pęta
I tam! ją strącił głębiej niż Bóg głębie
Stworzył na ziemi, że długo przeklęta
Drży w swej boleści — i piersi gołębie