Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

księgą Mojżeszowa zadumała się myślą — księga ta jedyny sprzęt, jaki z ojców domu uniosła... i w nią tonie myślą jak w źródło bez dna i wyczerpnięcia…
Z uśmiechem zdziwienia — okiem spuszczonem zagłębia się w tajemnice proroka jakby śniła — z końca jej głowy szata błękitna zlewa się na śnieżne ramiona — i niknąc pod piersią cudną postać ostania — z pod osłony błyszczą niedbale złożona na sobie nogi śnieżne na mchu a z czoła jej tryska myśl jasna — pod brwi łukami igra przeczucie i na usta zbiega uśmiechem w zamyśleniu. — Głowa jej oparta na lewej ręce, co niknie we włosach — a włos złoty spływa na ramię białe i jak zdrój rozlewa się po traw zieleni... na jednej księgi połowie oparła łokieć swej ręki — a z drugiej strony listkami igra wietrzyk nieśmiało — i drugą ręką objęła wtórą księgi połowę — a faliste piersi jej spadając uwisły na kartach księgi, co drżą od rozkoszy czy porannego powiewu? i myślą czystą tonie której balsamem w morze Biblii — a przy niej ta sama łzawnica której balsamem namazać chciała zwłoki mistrza, co zmartwychwstały...
I czytała te słowa proroka.
«A korab unosił się nad falami rozhukanego żywiołu...» I bieży dalej myślą — oderwała ją od księgi i znów na nią padła okiem ale już niżej i czytała znowu:
«A tęcza przymierza weszła na niebie. — A Jehowa przyrzekł, że już potoku niebędzie...»
I znów myśl jej oderwana — leciała skrzydły w dal — choć oczy nad księgą uwisły — a myśl jej była taka: o matko moja Saro! czy prędko ty zmartwychwstaniesz. — Ojcze mój Symonie! czy prędko przebaczysz mi?... lecz kiedykolwiek wstaniesz — wstaniesz! I oczyma czytała dalej — gdy na śnieżnem ramieniu poczuła tknięcie lekkie nito listka upadłego... pełne pieszczoty — nito nieśmiały pocałunek kochanka.... lecz zadrżała nieśmiąc się obejrzeć — bo myślała: może ten anioł, co posilił Agarę — anioł ten pański może stąpił ku mnie... ale — jam niegodna... i podniosła błękitne oczy od księgi, a ujrzała nad sobą cichą śnieżną postać z arfą w dłoni — ujrzała matkę swoja Sarę — której nieznała a jednak przeczuła. — — Matko!!! jękła we łzach, ciągnąc ku niej ramiona... a milcząc i niemogąc dać głosu — bo na to głosu nieznalazła w swej