Przejdź do zawartości

Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
97

czytania Amelja i chorąży, powierzony jej pieczy. Tegoż samego dnia przynajmniej w dwudziestu tysiącach kościołów odprawiano także nabożeństwo; tysiące mężczyzn i kobiet z tamtej strony cieśniny na klęczkach błagało Przedwiecznego o łaskę i zmiłowanie.
Nie przerwał im tam jednak rozmyślań huk, który usłyszała nieliczna nasza gromadka brukselska, huk jeszcze groźniejszy od wczorajszego. Kiedy pani majorowa najdobitniejszym głosem czytała biblję, armaty pod Waterloo grzmieć zaczynały.
Na ten straszliwy odgłos Jos przekonywając się coraz bardziej że mu temperament jego nie dozwoli znieść takich niespodzianek, zbyt często powtarzających się, postanowił że nie ma co dłużej wahać się, i że wypadało bezzwłocznie zmykać. Wbiegł więc do pokoju, gdzie majorowa, Amelja i chorąży przerwali na chwilę modlitwę, przysłuchując się kanonadzie.
— Emmy! — zawołał nagle do siostry. — Nie wytrzymam już tu dłużej! Umarłbym gdybym musiał pozostać. Jedź ze mną! Kupiłem parę koni; jednego dla ciebie, mniejsza tam o cenę. Ubieraj się prędzej i marsz w drogę! — siądziesz za Izydorem.
— Najsłodszy Boże! Panie Sedley, wyglądasz mi waćpan na tchórza — zawołała pani o’Dowd odkładając książkę.
— Prędzej Ameljo! Słyszysz? — wołał urzędnik. Nie zwracaj uwagi na trajkotanie majorowej; co mi za przyjemność czekać tu na Francuzów, żeby mnie potem zamordowali.