Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wkrótce dzwon zamkowy wybił godzinę dziewiątą i król, królowa i Angelika zasiedli do stołu.
Próżno jednak czekano na Bulbę. Książę nie nadchodził. Samowar fuczał i buchał kłębami pary, rozkoszna woń rozchodziła się ze stosu świeżo upieczonych precelków i obwarzanków. Jaja zaczęły już twardnieć. Oprócz jaj stał na stole słoik konfitur malinowych, kawa i wspaniały kapłon na zimno. Wreszcie ukazał się kucharz Rondelino z dymiącą wazą, pełną kiełbasek parowych z chrzanem. Ah, akaż woń subtelna rozeszła się dokoła! Król mlasnął językiem z niecierpliwości.
— Gdzież znowu ten Bulbo!? — August, gdzie jest Jego Książęca Wysokość? — zwrócił się do kamerdynera.
Na to odpowiedział August, zginając się raz po raz w kornych pokłonach, że kiedy zaniósł Jego Wysokości wodę do golenia i szaty do przywdziania, Jego Wysokość raczyła miłościwie być jeszcze w łóżku. A teraz zapewne Jego Wysokość wyszła się przejść...
— Co, wyszedł się przejść? na czczo, na ten psi czas? to niemożliwe! — wykrzyknął król, wbijając widelec w kiełbaskę. — Proszę was, weźcie i wy po jednej. Angeliko, jedną parkę, co? — Księżniczka, która przepadała za kiełbaskami, wyciągnęła talerz, gdy w tej chwili weszli do sali minister Mrukiozo i kapitan Zerwiłebski. Dość było rzucić okiem na grobowy wyraz ich twarzy, żeby się domyślić, że przychodzą z jakąś niepokojącą wieścią.
— Lękam się, proszę Jego Królewskiej Mości — zaczął Mrukiozo, ale król machnął ku niemu ręką.
— Nie przed śniadaniem, nie przed śniadaniem, Mrukioziu! Żadnych spraw przed śniadaniem nie