Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kochany kapitanie. Cieszę się bardzo, że widzę waćpana. Właśnie miałem posłać po Ciebie. Mój ochmistrz dworu baron Safandullo stanie za mnie na placu.
— Pozwolę sobie zwrócić uwagę Jej Książęcej Wysokości, że Jego książęca Wysokość musi raczyć osobiście stanąć na placu. Zbytecznemby było fatygować barona Safandullę.
Bulbo nie brał widocznie tych słów do serca.
— Kapitanie — mówił poziewając znowu — wszakże przyszedłeś w wiadomej sprawie księcia Lulejki?
— Do usług Waszej Wysokości, w sprawie księcia Lulejki.
— Cóż wybraliście, kapitanie? pistolety czy szpady? — pytał dalej Bulbo. — Każda broń dobra, byle raz skończyć z tym pyszałkiem, którego nauczę rozumu, jakiem książę Bulbo.
— Wasza Książęca Mość raczy wybaczyć, ale u nas w używaniu są... topory.
— Topory! hm, to będzie trochę ciężko! — zamyślił się Bulbo. — Niech tam zresztą i topór. Zawołaj waćpan mego ochmistrza. On będzie moim sekundantem. Za dziesięć minut, pochlebiam sobie, obmierzły łeb tego Lulejki stoczy się z jego karku. Hu — uh! hau! żłopałbym krew tego nędznika — wołał dyszący pragnieniem zemsty Bulbo i kłapał zębami jak ludożerca.
— Wasza Książęca Mość wybaczy, ale podług rozkazu królewskiego, muszę bez zwłoki uwięzić Waszą Wielmożność i oddać go w ręce nadwornego kata...
— Ależ co robisz! co robisz, kochanku! — Stój, powiadam ci stój! — zdołał tylko wyjąkać nieszczęsny Bulbo, bo już na skinienie kapitana straż rzuciła się na niego, okryła mu zasłoną głowę, związała ręce i powiodła na plac stracenia.
Ujrzawszy ponury orszak, przechodzący przez