Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rowie krymtatarscy rozprawiali z oficerami paflagońskimi, a Lulejka, siedzący za królewskim tronem, tuż koło hrabiny Gburyi-Furyi, raz wraz rzucał na nią tak powłóczyste spojrzenia, że Gburya-Furya rosła z radości jak na drożdżach.
— Ah, drogi książę — szepnęła wkońcu z najczulszym uśmiechem — jak mogłeś odezwać się tak zuchwale w obecności Ich Królewskich Mości. Mam tak delikatne nerwy, że słysząc twoje słowa, omal że nie padłam zemdlona.
— Byłbym waćpanią pochwycił w swoje objęcia — rzekł na to Lulejka, spoglądając na nią z zachwytem.
— Dlaczego byłeś, drogi książę, tak srogim dla królewicza Bulby? — szeptała dalej Gburya-Furya.
— Bo go nie cierpię — odparł Lulejka.
— Jesteś, książę, zapewne zazdrosny o niego, bo kochasz zawsze tę biedną Angelikę — jęknęła Gburya-Furya, przykładając do oczu koronkową chusteczkę.
— Kochałem ją wczoraj jeszcze, ale dziś już jej nie kocham! Gardzę nią! — wykrzyknął Lulejka porywczo. — Gdyby była następczynią nie jednego, ale dwudziestu królewskich tronów, pogardziłbym jeszcze jej ręką! Pocóż jednak mówić o tronach! Mój tron królewski stracony jest dla mnie na zawsze. Za słaby jestem, by siłą dochodzić praw swoich, jestem sam na świecie bez jednej życzliwej mi duszy!
— O nie mów tak, książę! — czule pisnęła Gburya-Furya.
— Co mi tam zresztą! — ciągnął królewicz dalej, patrząc na nią wymownie — siedząc tu, poza wydartym mi tronem, czuję się tak szczęśliwy, że nie oddałbym tego miejsca za żadne skarby świata.
— O czemże wy tak bajdurzycie? — spytała dobrodusznie królowa, która przy całej swej poczci-