Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiadał śpiesznie: — „Niedźwiedzica? nie lękaj się, słodka moja Angeliko, choćby rozjuszonych tysiąc niedźwiedzic cię napadło, wszystkie położę trupem, zanim dotkną jednego włoska na twojej głowie”. — „Ach, mój poczciwy Lulejko! — wzdychała księżniczka — całe szczęście, że proch już wymyślony, bo tybyś go z pewnością nie wymyślił”. To samo było przy zrywaniu kwiatów, to samo przy chwytaniu motyli. Lulejka nie wahałby się skoczyć w przepaść najgłębszą i wspiąć na najdzikszy szczyt górski, byle zasłużyć na uśmiech Angeliki, ale o astronomji, botanice i zoologji wiedział właśnie tyle, co ja z przeproszeniem o algebrze. To też Angelika lekceważyła go tem bardziej, że jak większość ludzi, miała, według mojego zdania, zbyt wygórowane wyobrażenie o głębiach własnej swej wiedzy.

W braku innych wielbicieli jednak, każdemu jej skinieniu posłusznych, chętnie przyjmowała hołdy, składane jej przez kuzyna.

Król Walorozo odznaczał się bardzo delikatnym żołądkiem, a bardzo dobrym apetytem. Szczególniej, odkąd nastał na dworze królewskim niezrównany