Przejdź do zawartości

Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Gburya-Furya uwiesiła się na szyi arcybiskupa. „Sprawiedliwości!” — darła się tak przenikliwie, że głos jej zagłuszał wszystkich. Uniosły w ramionach damy dworu Różyczkę zemdloną i odeszły do bocznej komnaty. Trudno wypowiedzieć, jak bolesnem spojrzeniem pożegnał Lulejka swoje ukochanie, swój promyk słoneczny, który teraz znikał mu z oczu, i jak wzdrygnął się, usłyszawszy tuż nad uchem skrzek Gburyi-Furyi, domagającej się „sprawiedliwości”
— Czy nie zrzekłabyś się waćpani tego dokumentu za sumę, którą Mrukiozo skradł memu ojcu? Jest tam około dwustu miljonów i coś niecoś drobnymi — powiedział Lulejka.
— Ciebie mieć pragnę i pieniądze twoje! — odparła Gburya-Furya.
— Dodam waćpani jeszcze wszystkie klejnoty królewskie — wołał Lulejka.
— Ustroję się w nie, by świecić, jak gwiazda przy boku mego królewskiego małżonka — odpowiedziała Gburya-Furya.
— Oddam waćpani połowę, trzy czwarte, pięć szóstych i dziewiętnaście dwudziestych mego królestwa — krzyczał Lulejka w najwyższem uniesieniu.
— Och, czemże mi Europa cała bez ciebie, oblubieńcze mój królewski! — pisnęła stara wiedźma i, rzuciwszy się na klęczki przed młodym królem, przywarła zwiędłemi ustami do jego ręki.
— Nigdy, przenigdy nie ożenię się z waćpanią! Raczej wyrzeknę się korony królewskiej! — wołał Lulejka, wydzierając dłoń swoją z kościstych palców ochmistrzyni. Ale Gburya-Furya uwiesiła się na niej całym ciężarem.
— Będziemy żyli, jak dwa gołąbki — gruchała