Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obrączkę, porzuconą przez Angelikę, a Lulejka wypił niestety trochę za dużo szampańskiego wina.
Stary arcybiskup ujął końcami palców podany mu papier i, nałożywszy złote okulary na czcigodny swój nos, odczytał głośno: „My z Bożej łaski jedyny syn nieboszczyka króla Seriozy i prawy spadkobierca paflagońskiej korony, ślubujemy niniejszem i ręczymy parolem rycerskim pojąć za żonę najmilszą sercu Naszemu, czcigodną, słodką i cnotliwą Kunegundę-Gryzeldę dwojga imion hrabinę Gburyę-Furyę, wdowę po nieboszczyku Antonim Gburiano”.
— Hm! — chrząknął arcybiskup — zawsze bo dokument jest dokumentem...
— Bah! — zaprotestował żywo wielki kanclerz koronny — pismo niniejsze nie jest pismem Najjaśniejszego Pana. (Trzeba wam wiedzieć, że Lulejka poczynił ogromne postępy w kaligrafji na uniwersytecie Studentopolitańskim i daleko ładniej pisał teraz, aniżeli przed rokiem).
— Czy to twoje pismo, Lulejko? — odezwała się niespodziewanie Czarna Wróżka i surowy wzrok swój utkwiła w obliczu młodego króla.
— M... m... moje — wyjąkał Lulejka. — Ale nie mogę sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek coś podobnego podpisał na serjo. To chyba żart jakiś niewczesny albo podstęp okrutny. Mów, poczwaro, czego żądasz wzamian za ten świstek papieru? Prędzej sole trzeźwiące! Jej Królewska Mość mdleje!

— Utopić wiedźmę przeklętą!  wykrzyknęli jednogłośnie impetyczny Paliwoda, wierny Bałaguła i impetyczny feldmarszałek Zerwiłebski.
— Spalić czarownicę!
— Zadławić tę gadzinę!