Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czuł znużenia, nikt nie zauważył nawet, że po trzykroć zapadła noc i dzień nastał znowu. Uroczystą ciszę przerywały tylko co dziewięć godzin szalone brawa żołnierzy, którzy w ten sposób dawali upust swemu uniesieniu. Lulejka wówczas pośpiesznie wysysał pomarańczę, podawaną mu przez usłużnego porucznika Bałagułę. W mowie tej, której nawet nie usiłuję odtworzyć, bo napewnobym nie potrafił, Lulejka zapewnił żołnierzy, że nietylko nie odda swej szpady, ale nie spocznie, dopóki nie wywalczy nią zagrabionego przez Walorozę dziedzictwa. Zakończenie tej natchnionej improwizacji wywołało tak szalony entuzjazm, że pierwszy kapitan Zerwiłebski zerwał drżącą ręką hełm z głowy i wyrzucił go w górę, krzycząc: „Wiwat! niech żyje król nasz i pan, Lulejka!” a wszyscy żołnierze powtórzyli za nim: „Niech żyje!”
Widzicie, jak dobrze się stało, że Lulejka usłuchał rady Czarnej Wróżki i tak pilnie uczył się w uniwersytecie! Przed rokiem byłby napewno nie umiał trzech zdać skleić, cóż dopiero mówić wierszami przez trzy dni i trzy noce!
Skoro brawa i wiwaty ucichły, Lulejka kazał wytoczyć dla żołnierzy kilkadziesiąt beczek piwa i sam wypił ich zdrowie. Kapitan byłby uściskał go chętnie po dawnemu, ale tylko zasalutował z uszanowaniem i oznajmił Lulejce, że oddział wojska, będący pod jego komendą, jest awangardą kilkudziesięciotysięcznej armji, która ciągnie na pomoc królowi Padelli. Armją tą dowodzi zięć Walorozy, książę Bulbo.
Na to Lulejka powiedział spokojnie: „Nie brak nam, stary, odwagi i męstwa, z twoją pomocą jam pewny zwycięstwa; gdy armja Bulby przeciw mojej stanie, drżyj, Walorozo, nikczemny tyranie!”