Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kapitan smutnie ku ziemi pochylił czoło.
— Sojusznicy króla Padelli, idziemy zaciągnąć się pod jego chorągiew... — rzekł z cicha.
— Co słyszę! mężny kapitan Zerwiłebski w służbie nikczemnego tyrana? Przyjaciel mój kapitan Zerwiłebski na żołdzie uzurpatora krymtatarskiego!? — urągliwie wykrzyknął Lulejka.
— O panie mój! żołnierz musi bez szemrania wykonać rozkaz króla, któremu przysiągł wierność. Pierwszym moim obowiązkiem jest wziąć udział w wyprawie wojennej pod chorągwią sprzymierzeńca naszego, króla Padelli... a potem... potem, mój książę, muszę wykonać rozkaz drugi, rozkaz uwięzienia i odstawienia na dwór królewski...
— Nie sprzedawaj skóry z niedźwiedzia, któregoś jeszcze nie upolował, mój Zerwiłebciu! — krzyknął wesoło królewicz.
—...Jego Książęcej Mości Lulejki, następcy tronu paflagońskiego — dokończył kapitan Zerwiłebski, opanowując z trudem wzruszenie, ściskające jego krtań. — Panie mój, oddaj dobrowolnie swoją szpadę, wszak widzisz, że jest nas trzydzieści tysięcy — nie oprzesz się tak przemożnej sile...
— Co? ja miałbym oddać swoją szpadę? szpadę królewicza Lulejki?! — wykrzyknął z uniesieniem królewicz. Jedną dłonią oparł się o poręcz balkonu, drugą wyciągnął do wojska i wypowiedział tak płomienną mowę, że, jak Paflagonja Paflagonją, nikt jeszcze nic równie pięknego nie słyszał. Mowa ta wypowiedziana była pięciostopowymi jambami, i od tego dnia uznał Lulejka tę formę wiersza za formę królewską, najlepiej wyrażającą szczytne jego pragnienia i myśli, i we wszystkich przemówieniach zawsze się nią posługiwał. Królewicz mówił przez trzy dni i trzy noce, a nikt ze słuchających nie od-