Strona:Włodzimierz Stebelski - Roman Zero.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXXIV.

...Białe kamienie wciąż wołają do mnie:
Czemu nie czerpiesz z czystej natchnień wody?
A gdzież przysięga twoja, że niezłomnie
Wytrwasz w obliczu słońca i pogody?
Rzuciłeś dłuto świętokradzko, sromnie,
I jak w letargu drzémiesz, mistrzu młody,
I w melancholji kochasz się cyprysie —
A wszakże sztuka pogardzona mści się!“

I — prawda — nieraz jeszcze powstawała
Z wysileń woli, z tytanicznych tłumień,
Iskra poezji jak błyskawic strzała,
Jak genjusz życia z morowych zadżumień.
Wtedy na znojne moje czoło lała
Nowych zachwytów promienisty strumień —
Chciałem w poezji słodkim, dumnym dreszczu
Z tego z złotego odrodzić się deszczu!