Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja podam skargę na jego kamrata za, pobicie mojej żony, że aż poroniła, i za ukradzenie wełniaka!
— I to można. Niemcy naród sprawiedliwy. Jak wy macie racyę i pewnych świadków, sprawę wygracie! Ja radzę dać żandarmowi w łapę choćby pięćdziesiąt marek, on musi o swój honor dbać, a wyście mu drzwi pokazali. Może być bardzo źle.
— Ze złodziejami układał się nie będę, panu starozakonnemu dam, a jemu nie dam.
I nie pomogły żadne prośby ni groźby, ni mądre rady sołtysa, ni nawet nalegania żony. A skończyło się na tem, iż mu zabrano konia na pokrycie kontrybucyi, a za obrazę żandarma wytoczono mu sprawę. Machnął na wszystko ręką i splunął.
— Konisko było stare — tłómaczył żonie — ślepawe i zołzowate. Nie smuć się, Maryś, niech tylko Niemców wygonią, to ci sprzęgnę galantą parę. Do Łagiewnik na odpust świętego Antoniego zawiezę cię w kasztanki. Akuratnie ma takie na sprzedanie dziedzic w Tkaczewie, trzylatki, ogierek i źrebica. Chciałabyś to, Maryś, co?
— Na intencyę wyzdrowienia ofiarowałam się iść pieszo do Częstochowskiej.
— To pójdziemy na pierwszy odpust w Zielone Świątki, pójdziemy — przytakiwał.
Uśmiechnęła się radośnie i, podnosząc głowę, szepnęła z przejęciem:
— Wiosna już niezadługo, przecież to dzisiaj świętej Agnieszki.