Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 91 —

nych kamieni... o białym koniu i o słońcu zgniłem. Aż mi się w głowie mąciło.
Nie, chyba o tem nie napiszę panu Henrykowi, nie zrozumiałby i jeszczeby się śmiał ze mnie.
I mówił jeszcze, że już od dzieciństwa szuka absolutu. — Doprawdy, ale nie śmiałam się pytać, co to takiego?
Ale... pan Hyacynt i pan Adalbert nie są z tych, co to Przybyszewskiemu mówią „Stachu“. Oni są jego przeciwnikami!
Pan Hyacynt powiada, że Przybyszewski, to nie dekadent, a tylko „filister“, a zaledwie Jan Chrzciciel jego i Adalberta!...
Mają założyć pismo, które drukować się będzie na czarnym papierze zielonemi literami, i tam dopiero mają wypowiedzieć wojnę całemu światu — i Przybyszewskiemu, a nawet i Miriam jest „filistrem“.
Miriam! nie, nie słyszałam nigdy o takiej literatce! — I potem napisał mi ten poemat:

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

„Na ulicach miasta leży śnieg, a deszcz tak pada, pada, pada...
A ja leżę na smutnej, jak moja dusza, kanapie, leżę.
Na fioletowej kanapie marzenia leżę, a deszcz tak pada, pada, pada...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·