Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —

A tam już wiosna i kwitną pomarańcze...
Za nic w świecie nie mieszkałabym na wsi... Jezus, co za nudy, ani ulic, ani sklepów, ani balów, nie rozumiem, dlaczego ludzie tu mieszkają?...
No, bo że chłopi, to naturalne, któżby za nich robił...

Skierniewice. „Pa“ poszedł na piwo.
Chciałam kupić miejscową ansichtskartę — nie mają.
Co za barbarzyństwo jeszcze u nas, to coś okropnego... A za granicą to każda stacya, każda wieś ma swoją ansichtskartę!...
Jedziemy dalej... jedziemy.
Same pola... pusto... szaro... brzydko.. chałupy... nagie drzewa...
Ciekawam, co tam robi pan Henryk? Mówił, że zaraz idzie do szpitala, ale napewno poszedł z kolegami na bibę. — Oho, kuzynek Jaś opowiadał mi, jak się to uczą i stydyują...
Kontrolują bilety... wyjrzałam za nimi i zobaczyłam, że konduktorzy pili w korytarzu wódkę i tak prosto z butelki... to coś okropnego!...
Obok nas, w sąsiednim przedziale siedzi jakieś towarzystwo i mówi po francusku... Pewnie arystokracya!
„Pa“ twierdzi, że to taka końska, z lombardów arystokracya...
Na wyścigach byłam tylko raz jeden, ale nie