Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

Zawołałam głośno i chciałam uciec, ale brat Naci dopędził mnie przy drzwiach i sprowadził do jadalnego.
Krótko tam siedziałam, może parę minut. Już nigdy nie pójdę do nich.
Szkaradni ludzie, wystygli, zimni. Ja im raz jeszcze mówię, że do Włoch jadę, a oni się nie dziwią!
A matka Naci powiedziała, że to nic nadzwyczajnego, że każdy może tam jechać, byle miał pieniądze.
Jaszczurka! Rozumiem, zazdrości nam! Także figura!
Urzędniczyny! Boże, zmiłuj się. Mieszkają w trzech pokojach, Bóg tam wie, jak za nie płacą i mówią, że jazda do Włoch, to nic nadzwyczajnego!
Rzym, Wezuwiusz, Papież, Florencya, morze, góry, Wenecya, to nic nadzwyczajnego!
Barbarzyńcy!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Później w nocy. Nie, nie mogę zasnąć... twardo... dam ja jutro Rozalii, że mi tak posłała! Tak mi czegoś smutno! tak smutno... Zjadłam resztę czekoladek, które przyniósł pan Henryk i zakręciłam papiloty, bo zapomniałam ze wzruszenia... Tak marzę o Włoszech, o tej boskiej Italii, o kwitnących pomarańczach...