Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —

I wyszedł, no i może po minucie pociąg rusza, a „Pa“ niema!...
Jezus! myślałam, że oszaleję... „Ma“ zaczęła krzyczeć, żeby przystanęli!...
Ale gdzie tam co zrobią te szwaby!... „Pa“ chciał jeszcze w biegu wsiąść — złapali go!...
A ten żyd powiada, żeby pociągnąć za rączkę u sufitu, to pociąg stanie. Pociągnęłam z „Ma“, aż się coś oberwało i pociąg strasznie zagwizdał, ale zaraz stanął...
Co to była za awantura, to coś okropnego...
Zleciała się służba, i pasażerowie, i wszyscy!...
„Pa“ nie puścili do pociągu, a myśmy też wysiadły, a połowa rzeczy poszła prosto do Budapesztu!... ale rzeczy, to pewnie nie zginą, ale moje czekoladki, to napewno śledzia zjedzą, umyślnie mi je „Ma“ na drogę kupiła.
Sodoma i Gomora! Naprawdę, ale jużbym drugiej takiej chwili nie przeżyła...
A ten niegodziwy żyd śmiał się z nas, bo to on powiedział, że na tej stacyi pociąg zatrzymuje się na śniadanie!... „Pa“ aż go bić chciał i szkoda, że pociąg ruszył, ale tak mu jeszcze z peronu nawymyślał, że to coś okropnego!...
A ten podły wyglądał oknem i krzyczał:
— Wimiślaj pan sobie zdrów, a ja po polsku nie rozumiem!
Okropni są ci żydzi, ja, żebym była „Pa“, tobym tym wszystkim, którzy mieszkają u nas, zaraz