Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —

taki bezwstydny, nigdy; pożyczył od „Pa“ sto rubli!... To coś okropnego!
„Pa“ się zirytował, bo podobno i tamtym musiał pożyczyć!!!
To wprost nie do uwierzenia! tacy przyzwoici, tacy dekadenci i pożyczają pieniądze! Nie mam słów, jakie to obrzydliwe!
A jeszcze „Pa“ powiedział, że pan Hyacynt, to nie tyle dekadent, ile zwyczajny szajgec! Nie, nigdy w to nie uwierzę — nie...
Jezus, umarłabym z obrzydzenia... z pewnością „Pa“ to mówił przez złość!
Bo, że kuzynek pożyczył, to nic dziwnego, wyręczył tylko swoją matkę.
Mój Boże, jak to nikomu ufać nie można, nawet prawdziwym dekadentom!
Ale pan Henryk, toby od nikogo nie pożyczał z pewnością!... Zarazbym z nim zerwała. Napisałam do niego, wyjeżdżając z Krakowa.
Ach, jak to się dobrze stało, żem mu nic nie wspominała o panu Hyacyncie!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

„Pa“ się znowu zirytował, bo dla oszczędności, że tutaj fiakry są bardzo drogie, wziął przewodnika i musiał mu za cały dzień zapłacić piętnaście guldenów!
Ale miasto cudowne! Jakie wystawy, to naprawdę, ale nawet nie marzyłam, żeby mogły być takie śliczne.