Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podał mu zbrukany karteluszek, zapisany ołówkiem.
— Jezus Marya! Zagarnęli go werbownicy moskiewscy! Jest w obozie grenadyerów, prosi o ratunek. Kto przyniósł tę wiadomość?
— Mój wiernik, któremu udało się przedostać do obozu.
— Boże, choćbym miał zapłacić głową, a muszę go wyrwać z niewoli. Biedny chłopak!
Rozpacz nim miotała, łamał ręce.
Pół szwadronu Mirowszczyków może siąść na koń, Staszek ich skaptował.
— Na całe pułki się nie porwę. Siedzi chudziak zakuty wraz z pięćdziesięciu drugimi, nie wie kiedy ich wyprawią i gdzie! Prawdziwa desperacya! A tak się bałem o niego! A może to tę partyę poprowadzi do Merecza Iwanow, przyjaciel Kaczanowskiego?
Ożywił się nagle, oczy zaiskrzyły mu się powziętem postanowieniem.
— Niech ojciec zaczeka na mojej kwaterze. Przyjdę z kapitanem, to razem rozważymy pewien plan. Co za nieszczęście!
Ledwie wrócił do celi, zabierając swoje miejsce, gdy Działyński powstał. Wszyscy zerwali się na nogi, wierne oczy wbiły się w niego, a on, podnosząc w górę kielich, wyrzekł krótko:
— Śmierć lub zwycięstwo!
— Śmierć lub zwycięstwo! — odkrzyknęli z mocą i wszystkie kielichy rozbryznęły się o podłogę.