Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czniejszych zelantów. Szpice kozackie również patrolowały, wałęsając się po zaułkach i myszkując na swoją rękę.
Zasię, przy tak żarliwej trosce aliantów o spokojny sen powszechności, Grodno już o dziewiątej godzinie z wieczora brało pozór jakby wymarłego miasta, bo jeno z rzadka i to snadź z przymusu okoliczności, jeśli się przemykał jakiś człowiek, częściej natomiast szpieguny węszyły pod okiennicami, na podjazdach oświetlonych pałaców, lub przy kafenhauzach pozornie tylko zamkniętych.
Zarębie tak wrychle obmierzły sołdackie indagacye, że, spostrzegłszy pod pałacem Ogińskich jakiś powóz, zbliżył się z pewną propozycyą, lecz jakże się zdziwił, poznając służbę szambelana.
— Co wy tu robicie? Kto przyjechał?
Dowiedział się, jako szambelan był na wizycie u starej pani hetmanowej.
— Dawno jesteście? — spytał prawie bezwiednie.
— Przyjechalim prawie o piątej.
Odszedł bez słowa i stanąwszy w cieniu, jakby się zapatrzył w konie i ludzi.
— To dziwne, zachorzał ciężko i siedzi tyle godzin na wizycie. Co to znaczy? Od piątej! — snuły mu się niepokojące myśli. — Od piątej! A była już prawie ósma, jak ją wzywał do siebie. W tem jakaś kabała. Prawda, żaliła się, że jej niekiedy to urządza. Zupełnie w jego smaku. Bezsilne truchło, mści się szpilkowemi ukłuciami. Dziecinne zgoła sposoby. Naturalnie, wyrządził jej żakowskiego psikusa.