Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podnoszą burzę i wszyscy zapisują się do głosu. Marszałek skonsternowany brakiem większości, opozycya górą.
Zaklaskał w dłonie i szepnął coś starszemu nad liberyą.
Za chwilę zjawił się Łobarzewski z wielce wystraszoną twarzą.
— Czemu waść jeszcze nie na sejmie? — pytał surowo ambasador.
— Właśnie piją zdrowie waszej ekscelencyi — bełkotał pijanym głosem.
— Każ wszystkim posłom ruszać natychmiast: w sejmie pilna okoliczność. Hr. Ankwicz wyda dyspozycye względem głosowania. Mości majorze, proszę mi rychło wyzbyć się chmielu! — Był już groźny, uśmiech gdzieś się zapodział z wązkich, zaciętych warg, oczy błyskały gniewem, sprężył się cały, głos mu świszczał niby brzeszczot, stał się naraz władczy, rozkazujący i nieubłagany. Relacyę marszałkowską schował i odprawiwszy oficyera i Łobarzewskiego, szepnął: — Ach, ci zelanci zmuszają mnie do postąpień wbrew życzeniom serca. Protestacye zgubne dla kraju fanfaronady! — Mości majorze — zawołał nagle za oddalającym się — w dni sejmowe nie przetrzymuj kompanii przy stołach, niechże na sejmie wypełniają swoją powinność! Chodźmy, kasztelanie, do róż, jakie mi dzisiaj ofiarowała księżna Radziwiłłowa. Zobaczysz cuda.
W końcu tarasu różany gaj, podobien do gorejących krwawo płomieni, dyszał odurzającymi zapachami: były w nim róże, niby stężałe płaty krwi, były jak ta-