Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pliwie stoły, a w cichości, że tylko szedł po sali pobrzęk farfurów i łapczywe chlipania.
Zaręba miał za sąsiada z prawej strony Srokowskiego, ku niemałej irytacyi, a z lewej rozpierał się opasły personat w granatowej kurcie, który przedstawił się jako Antoni Czarnecki, rotmistrz kawaleryi narodowej, juści z takich, jacy nigdy nie wąchali prochu, ale z feldcechem przy szabli, a ze Stanisławem na piersiach.
Rotmistrz miał kark byczy, włosy szpakowate, brzuch wysadzony, niby bochen, twarz zaś gapiowatą i dziwnie drobną, prawie chłopięcą, powleczoną rumieńczykami, a krwiste lubieżnie wargi; przypinał się do jadła z animuszem, ale, podnosząc raz po raz twarz unurzaną w sosach, bełkotał zgorszony:
— Przepodłe! Żarcie dla trzody! A może tamto będzie smakowitsze! — I bez ceremonii zgarniał całe góry mięsiw, ku niemałej żałości najbliższych. Tylko Nowakowski, siedzący przy nim, zabawiał się expedite, biorąc go na fundusz.
— Spróbuj waszmość baraniny: specyał nad specyały. Ma wprawdzie akuratnie fetorek zgniłego kożucha, lecz przyrządzona wedle przepisu sułtańskiego kuchmistrza. Podlewa z kobylej śmietany, prawdziwy rarytas! — kładł mu w uszy, mrugając oczyma ku Zarębie. — Wszak o tych sławnych obiadach układają wielbiące wierszyki, exemplum: «sztuka mięsa ze szczapy, sosy z jalapy, na pieczyste padło — ambasadorskie jadło!« Sievers nie szczędzi ekspensów dla przyjaciół!«