Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzień, bo szef niespokoi się, a i ja radbym go miał pod ręką, człowiek to bowiem mężny i zarazem przebiegły.
— Pchnę dzisiaj Kacpra na zrekognoskowanie okolic Merecza. Jakby się jednak nie udało waszmości? — zasępił się tem przypuszczeniem.
— To ojcu Serafinowi daj waść na mszę i zmów pacierz za moją duszę — żartował.
— Proszę pana porucznika — wtrącił Staszek wielce poważnie — my nie mamy czasu na umieranie, niech to zrobią od nas znaczniejsi.
Zaręba wyszedł zgorączkowany tym azardowym projektem i gdyby nie misya, jaką miał do spełnienia, i powinna subordynacya względem szefa, z radością wziąłby udział w tej wyprawie. Rwało mu się serce do rozpraw wojennych i przygód. Grodno bowiem już mu do cna obmierzło, zaś to podwójne, wytężone życie, jakie musiał pędzić, wyczerpywało mu siły. Dusił się po prostu w tem powietrzu przejętem nikczemnością. Po tysiąc razy chciał przymówić podłości po imieniu, a musiał milczeć i trzymać na wodzy cnotliwe wzburzenie. Musiał wdziać maskę i dawać pozór obojętnego, lub, co mu było jeszcze ciężej, takiego samego, jaką była większość socyety. Ze chwilami uczuwał awersyę nawet do samego siebie. A jakby na dopełnienie udręki, Iza bolała go, niby cierń wiecznie tkwiący w ranie. Nie kochał jej, ale że niegdyś kochał, zapomnieć jeszcze nie potrafił. Kiedy bowiem myślał o niej, serce wzbierało mu wzgardą, lecz na jej widok bladł i dźwięk jej głosu lał mu trującą słodycz. Uciekał od niej, a uczęszczał