Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sartoryusz ma nakazaną konfiskatę podobnych pism.
— Niepodobna mu przezierać wszystkich listów, otwierają tylko podejrzane, a i temu ledwie podołają — objaśnił Ankwicz. — Wczoraj dostałem pocztę warszawską, zaś w niej spory rulon, na którym jest wyobrażona szubienica. Zgadnijcie, mości panowie, kto na niej powieszony in effigie?
— Zawsze i wszędzie pierwsze miejsce biorą króle — zaśmiał się kasztelan.
— Niestety, nam oddano pierwszeństwo: dyndamy tam, niby drozdy złowione w sidła. Uśmiałem się do łez z tego konceptu i pokazałem rysunek biskupowi Massalskiemu. Srodze się zgniewał na swój konterfekt nadzwyczajnie utrafiony, wisi bowiem wespół z ulubioną charciczką, kartami w rękach i butelkami borgońskiego pod pachą. Nieporównany aspekt!
— Panie hrabio, mamy jeszcze pilne materye na deliberacye i dla Zubowa bal, a godzina dosyć późna — prosił z uprzejmym uśmiechem biskup.
— Słucham, dodam jeno, że wisimy tam in gremio, całem ministeryum, z odpowiednimi emblematami, a w pozycyach tak nieprzystojnych i krotochwilnie oddanych, iż można umrzeć ze śmiechu. Słucham, mości panowie.
— Względem redukcyi wojsk i prorogacyi sejmu — przeczytał biskup w seryarzu.
— Głównie zaś względem odstąpienia części wojsk naszych Imperatorowej.